6. Nasze wytchnienie








Wziął niepewnie jeden kawałek i wsadził go do ust. Przeżuwał go bardzo długo, a gdy w końcu go przełknął, wykrzywił się nieznacznie.
– Nie przesadzaj, bo sam zacznę cię karmić – uśmiechnąłem się po raz kolejny, ale on zmierzył mnie złym spojrzeniem. – No już, już. Tylko żartowałem. Uno, spokojnie.
– Łatwo ci mówić – burknął i sięgnął po następny mikroskopijny kawałek, ale zastygł w połowie, patrząc na mnie. – Pierwszy raz nazwałeś mnie „Uno”, wiesz?
– Faktycznie… No cóż, zdarza się – wzruszyłem ramionami. Chwilę jeszcze na mnie patrzył, po czym wziął jedzenie do ręki i znów się zawahał. Postanowiłem jednak się wtrącić. – No, dalej. Słuchaj, wyglądasz świetnie, naprawdę. Musisz jeść. Chcesz znów przez to wszystko przechodzić?
– Nie chcę. Po prostu czasem to silniejsze ode mnie. W szpitalu wiedzą i pilnują mnie, jak mogą, ale nie zawsze dadzą radę. Ostatnio jest trochę gorzej i już zagrozili mi, że prosto po rehabilitacji, wyślą mnie do kliniki, jeżeli nic się nie zmieni – westchnął zrezygnowany.
– Dobra, to powiedz mi, czy połowa tego, co jest na talerzu, jest realnym celem na dziś? – zapytałem, na co po chwili pokiwał głową. – To będę tu z tobą siedział, dopóki nie zjesz połowy. Mogę cię nawet karmić i nie patrz na mnie krzywo, bo mówię poważnie. Co powiesz na taki układ: za każdy zjedzony kawałek dostajesz jednego buziaka. Stoi?
– No teraz to mamy o czym rozmawiać – w końcu się uśmiechnął. – Stoi. Tylko uważaj, bo mogę się do tego za bardzo przyzwyczaić.
– Nie miałbym nic przeciwko – powiedziałem, zniżając głos i nachyliwszy się, pocałowałem go krótko. – To na zachętę.
– Dzięki – zdobył się na krótki półuśmiech i zaczął powoli przeżuwać kolejny kawałek, a ja z każdym kęsem, ochoczo spełniałem swoją obietnicę. Ostatecznie, nawet nie zauważyliśmy, kiedy z talerza zniknęła prawie cała jego kolacja. Całe nerwy, stres i płacz, poszły w niepamięć i zanim się zorientowaliśmy, było już po krzyku, a my chichotaliśmy, jak dwie nastolatki.
– Matko, w życiu bym nie pomyślał, że będę mógł ot tak przy kimś jeść. Wcisnąłeś we mnie cały ten talerz – wydął wargi i udawał przez chwilę, że się dąsa, ale jego oczy i delikatnie uniesiony kącik ust, zdradzał wszystko.
– Nic w ciebie nie wmuszałem. Jadłeś sam – powiedziałem obronnym tonem, po czym dorzuciłem. – I pomyśleć, że trzy dni temu nawet ze sobą nie rozmawialiśmy.
– Mhm… To dziwne. Kurde nie wyobrażam sobie tego.
– Ja też. Jeszcze kilka dni temu miałem cię za nadętego dupka – rzuciłem, niby od niechcenia, ale uniosłem wyczekująco brew, chcąc zobaczyć jego reakcję.
– Ach tak? Nadętego dupka, mówisz? Odezwał się antyspołeczny kujon – odciął się i przewrócił oczami, po czym niespodziewanie złapał mnie za ręce i pociągnął mnie tak, że poleciałem w jego stronę. Nawet nie zorientowałem się, kiedy wylądowałem pod nim, na jego łóżku. Uśmiechnął się przebiegle i zaczął mnie całować. Szybko jednak przejąłem inicjatywę i role się odwróciły. W ułamku sekundy to on znalazł się pode mną. Pogładziłem go po policzku i uśmiechnąłem się.
– Naprawdę świetnie wyglądasz – szepnąłem i ponownie złączyłem nasze wargi. Przerwało nam jednak głośne chrząknięcie. Znowu.
– O, dobry wieczór – wysapał Radek spode mnie i poprawiając okulary jedną ręką, podniósł nas oboje do siadu, odpychając się drugą.
– Tak, dobry wieczór, Panowie. Chciałbym porozmawiać z tobą na osobności – powiedział lekarz, patrząc wymownie na niego i dość niedyskretnie zerkając na talerz.
– Może Pan mówić. On wie o mojej sytuacji – powiedział spokojnie, lekko ściskając moją rękę w międzyczasie.
– Ach tak… No dobra, to szybkie pytanie. Dlaczego pozwoliłeś mu zjeść swoją kolację? – zapytał niezadowolony doktor, mierząc nas obu oceniającym spojrzeniem.
– Co? – wykrzyknęliśmy obaj.
– Niczego u mnie nie jadł. Sam to zjadłem – naburmuszył się Radek.
– Wczoraj nie zjadłeś prawie nic, nie tknąłeś śniadania i nie zjadłeś nawet jednej dziesiątej obiadu. Mam uwierzyć, że nagle przyszedł do ciebie znajomy i tak po prostu potulnie usiadłeś przed kimś obcym i zjadłeś wszystko? No proszę cię, ile ja mam lat, żeby w to uwierzyć? – odpowiedział od razu lekarz niezbyt przyjemnym tonem.
– A ty myślisz, że ile ja mam lat, żeby uskuteczniać takie sztuczki? Daj spokój. Zjadłem to. On nie tknął nawet pół kawałka – najeżył się Uno.
– Będę musiał porozmawiać z twoim lekarzem prowadzącym. Nie możesz tak dłużej ciągnąć, a oddawanie posiłków w niczym ci nie pomoże – lekarz szedł w zaparte.
– Ile razy mam… – zaczął Radek, ale przerwałem mu szybko, widząc, jak się wścieka.
– Nie zjadłem jego kolacji. Trochę to zajęło, ale sam ją zjadł. Naszym celem na dzisiaj było pół talerza, ale znaleźliśmy dobrą motywację. Jeżeli ma się mu polepszyć, to to, że zjadłbym jego kolację, nic by nie dało, a raczej by tylko zaszkodziło. Nie jesteśmy tak nieodpowiedzialni – starałem się mówić spokojnie, jednocześnie gładząc uspokajająco Uno po ramieniu, ale nawet mnie irytowała postawa tego lekarza.
– Oczywiście, że żaden z was by się nie przyznał – prychnął lekarz pod nosem.
– Przemek, po prostu się nie wpierdalaj, a jak jesteś tak przejęty moim zdrowiem, to zawołaj Majewskiego. Z nim chętnie pogadam – odpowiedział chłodno główny zainteresowany. W tym momencie przypominał tę wersję siebie, którą znałem z życia codziennego. Z jednej strony nie podobało mi się to, ale byłem zadowolony, że nie daje wejść sobie na głowę i wmówić różnych bzdur.
– Spokojnie, zaraz do ciebie tu wpadnie na pogawędkę – odpowiedział młody doktor i uśmiechnął się chytrze, po czym ponownie zmierzył nas spojrzeniem i wyszedł.
– Przepraszam cię za niego. Nie lubimy się. Jego dziewczyna poleciała na mnie. Ja na nią nie bardzo, ale i tak się rozstali. Głupia sprawa. Wkurza mnie ten typ, no.
– Nie dziwię się, mnie też irytuje strasznie. A ten drugi, kto to? – zapytałem od razu.
– Majewski? Bardzo w porządku lekarz. Jest moim lekarzem prowadzącym od lat. Z nim powinno pójść lepiej – westchnął i spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem. Przez dłuższą chwilę milczeliśmy, w oczekiwaniu na drugiego lekarza. W końcu w drzwiach pojawił się mężczyzna w średnim wieku, ubrany w kitel. Wyglądał na zmęczonego i zmierzył nas obu zrezygnowanym spojrzeniem, po czym bez słowa podszedł i usiadł na stołku obok łóżka. Przez chwilę wpatrywał się w pusty talerzyk stojący na szafce, po czym westchnął ciężko i przeniósł wzrok na nas.
– To prawda? – zapytał w przestrzeń.
– Zależy, co pan słyszał – odpowiedział Radek, od razu się irytując.
– Wiesz, że musisz jeść. Oddawanie kolacji… – zaczął lekarz zmęczonym tonem.
– Nie oddałem mu żadnej, pieprzonej kolacji – natychmiast odparował mu jego pacjent, a ja automatycznie ścisnąłem mocniej rękę Uno.
– Hej, spokojnie. Bez nerwów – upomniałem go, po czym zwróciłem się do lekarza. – Nie zjadłem jego kolacji. Zjadł wszystko sam. Już mówiłem poprzedniemu lekarzowi, że wystarczyła dobra motywacja. Naszym celem na dziś było pół talerza, ale udało mu się jakoś  zjeść cały. Nie jadłbym za niego, bo to by tylko zaszkodziło.
– Trochę ciężko mi w to uwierzyć. Nie wiedziałem w ogóle, że ktokolwiek wie… – Doktor Majewski zaczął ostrożnie, spoglądając pytająco na siedzącego obok mnie chłopaka.
– Tylko on wie. Ufam mu. Poza tym bardzo mi dziś pomógł, nie tylko namówił mnie na zjedzenie kolacji, ale nie robiąc nic na siłę, udało mu się sprawić, że nabrałem ochoty na zwierzenia. Wie więcej niż Ala, Maciek i Kasia po latach pracy. A właśnie, da radę przesunąć Alę na pojutrze? Chciałem jutro wyskoczyć na jakiś spacer po Monciaku, może jakiegoś kebsa?
– Już ja widzę, jak jesz kebab na Monciaku. Muszę to zobaczyć – parsknąłem śmiechem.
– Nie śmiej się, bo założenie jest takie, że idziesz ze mną i stosujesz taktykę z dzisiaj. Nabrałem ochoty na kebab, a ty grzecznie mi pomożesz – powiedział spokojnie, szczerząc się do mnie. W odpowiedzi tylko przewróciłem oczami, ale skinąłem głową.
– Ej, ja tu dalej jestem. Dobra, postaram się przesunąć Alę, bo widzę, że rzeczywiście, o dziwo, jest lepiej. Jeżeli naprawdę zjadłeś wszystko, to jestem z ciebie dumny. Byle tylko tak dalej. Lecę do dyżurki, jakbyście czegoś potrzebowali, to dawajcie znać. Nie siedźcie za długo, bo potem na zabiegi nie chce się wam wstać, lenie – zaśmiał się lekarz i wyszedł z pomieszczenia. Radek wyraźnie odetchnął z ulgą i ponownie wtulił się we mnie, ciągnąc mnie za sobą i łapiąc moje wargi swoimi. Wpiłem się w niego zachłannie, chłonąc każdą chwilę, jaką dane mi było z nim spędzić, szczególnie w ten sposób. To mogło nie potrwać długo. Nie wiedziałem, kiedy wychodzi ani co będzie po tym. Nie wiedziałem czy ta relacja, czymkolwiek ona nie była, wyjdzie w ogóle poza mury tego budynku. Póki co, leżałem, trzymając go w swoich ramionach. Był tak uroczo bezbronny w tym momencie, że nie mogłem powstrzymać w sobie chęci ochronienia go przed całym światem. Szczególnie w świetle tego, czego dowiedziałem się przed chwilą. Wiedziałem, że tego tak naprawdę nie potrzebuje i na co dzień świetnie daje sobie radę sam, ale jednak coś było w nim takiego, że czułem jak wszystkie instynkty opiekuńcze wymykają mi się spod kontroli.
Nie wiem nawet, kiedy zasnąłem. Co ciekawe, nie spałem tak dobrze od liceum. Obudziłem się dopiero, gdy poczułem lekkie szturchanie w ramię. Nie bardzo chciałem otwierać oczy ani w ogóle się ruszać. Za dobrze mi się spało. Niestety niedługo potem poczułem, jak ktoś zaczyna mnie łaskotać, trafiając idealnie w mój czuły punkt, więc próbując się odsunąć, spadłem z łóżka. To i dźwięczny śmiech, jaki mnie powitał, rozbudziły mnie kompletnie. Spojrzałem z wyrzutem na chłopaka siedzącego na łóżku i powoli podniosłem się z ziemi. Nie mogłem się zdecydować, czy jestem na niego zły, czy też możliwość usłyszenia, jak się śmieje szczerze, od serca, rekompensuje mi nagłą pobudkę i bolesny upadek. Przybrałem na twarz chytry uśmieszek i rzuciłem się na niego, łaskocząc go, gdzie tylko się dało. Zaczął rechotać w głos i zwijać ze śmiechu, próbując osłonić się przede mną, ale nie udało mu się to.
– Prze… przestań. Bła… bła… gam, nooo… – wysapał pomiędzy oddechami, a ja w końcu postanowiłem się nad nim zlitować i sprawnym ruchem, wsunąłem jedną rękę pod jego plecy, a drugą pod jego głową, całując go delikatnie.
– Dzień dobry – powiedziałem cicho, wciąż pochylając się nad nim tak, że nasze usta były zaledwie milimetry od siebie. – Wybacz, musiałem się odwdzięczyć. Która godzina?
– Coś po szóstej – wyszeptał w odpowiedzi, a widząc moje ściągnięte brwi, zachichotał i pocałował mnie. – No, co? Chyba z godzinę już nie śpię, zaczynało mi się nudzić.
– Ech, a tak dobrze mi się spało – westchnąłem zrezygnowany, wciąż raz po raz składając delikatne pocałunki na jego ustach, szczęce czy nosie.
– Mi też. Nie wiem, kiedy ostatnio obudziłem się wyspany. Poza dziś. Zatrudniam cię. Ewidentnie muszę cię zatrudnić. Przy tobie jem normalnie, śpię normalnie. Cud… Możesz mnie nie rozpraszać? – sapnął wreszcie, po którymś z kolei buziaku.
– Nie, nie mogę. To całkiem przyjemne zajęcie.
– Jak już się otworzysz, to jesteś uzależniający. Zawsze się alienowałeś na studiach. Czemu?
– Wiesz, nie bardzo widziałem sens w socjalizowaniu się, kiedy większość czasu zajmowały mi treningi. Nie ma sensu w nawiązywaniu znajomości, których nie będziesz miał zwyczajnie czasu utrzymać.
– Brzmi logicznie. Mam nadzieję, że będziesz miał czas utrzymać tę – rzucił cicho, trochę jakby do siebie. Spojrzałem na niego ciepło. Leżał pode mną z delikatnym uśmiechem na twarzy i patrzył się gdzieś w bok. Znów nie mogłem się nadziwić, jak daleki był od tego, co znałem na co dzień. Nie miałem jednak zamiaru narzekać.
– Na pewno chcę to utrzymać. Do Igrzysk może być u mnie kiepsko z czasem, bo do treningów dojdzie rehabilitacja, ale będę się starał. Potem będę wolnym człowiekiem z nadmiarem wolnego czasu.
– Zdajesz sobie sprawę z tego, że Igrzyska są za trzy lata, nie?
– Tak, zdaję sobie sprawę. Słuchaj, obiecuję, że będę się odzywał i starał się znaleźć czas na spotkania, okej? Wiesz, po naszej rozmowie trochę poczytałem i nawet zebrałem się w sobie na rozmowę z Agnieszką, no i być może nazbyt panikowałem i wózek nie czeka mnie tak szybko. Szczególnie przy intensywnej rehabilitacji i treningach. Nie chcę tego zaprzepaścić. Więc pamiętaj, że telefon działa w dwie strony i jak się nie odzywam, to prawdopodobnie padam na pysk i olewam wszystko, i wszystkich, ale jak zadzwonisz, to odbiorę, jeżeli tylko będę mógł i bardzo chętnie pogadam. Tylko prawdopodobnie nie będę nic inicjował.
– No, niech ci będzie. Właściwie, to nie powiedziałeś mi, co dokładnie ci jest. – Tu spojrzał na mnie zaciekawiony. Odetchnąłem głęboko i zaskakująco spokojnie, pokręciłem głową.
– Przepraszam, ale póki co chciałbym zostawić to dla siebie. Kiedyś w końcu ci powiem, na pewno, ale jeszcze nie teraz. Nie jestem gotowy.
– Jasne. Rozumiem. – Pokiwał głową, ale widziałem, że był zawiedziony moją odmową. Pochyliłem się nad nim, znów łapiąc jego wargi swoimi. Niechętnie oddał pocałunek.
– Nie rób takiej miny. To nie tak, że ci nie ufam czy coś. Po prostu nie chcę, żeby ktokolwiek wiedział. Jeszcze nie. Wie tylko moja mama, bo ma upoważnienie na wszelki wypadek. Poza nią nie wie nikt, nawet rodzina. To może mi zająć trochę – starałem się wytłumaczyć to najlepiej, jak umiałem. Ponownie pokiwał głową w odpowiedzi, ale tym razem z nieco większym przekonaniem.
– W porządku. Nie zmuszę cię do zwierzeń. W razie czego, jestem do dyspozycji.
– Wiem i naprawdę wiele to dla mnie znaczy. Po prostu najpierw sam muszę się z tym uporać, a to nie będzie łatwe – powiedziałem, wzdychając i układając się obok niego tak, żeby wtulić się w jego ramię. Szybko oplótł mnie ramionami i jeszcze jakąś chwilę leżeliśmy w komfortowej ciszy. W końcu postanowiłem ją przerwać. – To jak? Serio idziemy dzisiaj na ten kebab?
– Jasne! Znajdziemy jakieś ustronne miejsce i pomożesz mi go zjeść. Chociaż w tym wypadku chyba bym wziął jednego na pół, bo nie wiem, czy dam radę nawet tyle.

– Okej. Damy radę – zapewniłem go prędko i podniosłem się do siadu, przeciągając się. – Dobra, lecę się myć. Zdecydowanie przydałby się jakiś prysznic. Do zobaczenia później – powiedziałem, po czym cmoknąłem go ostatni raz w usta i wstałem, wychodząc. W drzwiach odwróciłem się jeszcze i puściłem mu oczko, na co zareagował uniesieniem jednej brwi i swoim słynnym półuśmieszkiem. Przede mną ciężkie zadanie. Nie spieprzyć tej znajomości przez trzy lata. Coś mi mówiło, że nie będzie to proste, ale ta wersja Radka, jaką miałem okazję teraz poznać, zdecydowanie była warta wysiłku. Kto wie, co jeszcze kryje w zanadrzu?


~~~ Późno, ale wciąż mamy środę, więc jeszcze się zmieściłam w limicie czasowym. Będzie przed nami jeszcze kilka ładnych rozdziałów, więc zapraszam ( ; BTW. Jakieś przemyślenia, spostrzeżenia, komentarza czy any kind of feedback?

Enjoy!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

One shot - Nasz zwierzyniec

Akt I: Rozdział 1

Powroty bywają ciężkie, ale przyjemne