14. Jego rozstrojenie

Zbliżamy się do końca publikacji wielkimi krokami. Dziś mój magiczny Word oświadczył, że fragment wstawiany o tej pory ma 82 strony formatu A4, a do końca wciąż przecież bardzo daleko.


Zachęcam niezmiennie do dzielenia się opiniami, spostrzeżeniami, komentarzami itp. To jest generalnie niesamowicie przyjemne uczucie wiedzieć, że ktoś faktycznie czasem nawet to czyta i że nie piszę do siebie, jak potłuczona.

Enjoy!













Lekarz oczywiście nie miał większego wyboru i wyraził zgodę na jego zdaniem nieludzko wręcz wielką porcję jak na Radka. Fakt, że ostatecznie dostał dość spory talerz pełen zdrowego jedzenia, wyglądającego raczej zachęcająco. Najwidoczniej jego macocha miała talent kucharski. Nie czekając dłużej przystąpiliśmy do działania. Kilka razy podczas całego procesu mierzył talerz niechętnym wzrokiem, ale dotrwał do końca bez żadnego marudzenia. Kiedy tylko przełknął ostatni kęs, odchylił się mocno na krześle gładząc się po brzuchu i stwierdził, że czuje się jak piłka, ale mimo to był uśmiechnięty. Niestety nie zostało nam dużo czasu, więc przybliżyłem swoje krzesło, jak tylko mogłem najbliżej i siedząc obok niego, objąłem go. Wtulił się we mnie i trwaliśmy tak w błogiej ciszy, ciesząc się sobą nawzajem. Cmoknąłem go delikatnie w skroń i ścisnąłem mocniej, wiedząc, że czas nam się kończy.
– Martwię się o ciebie – szepnąłem.
– Wiem, przepraszam. Może i powinienem z tobą jechać, ale chciałem udowodnić tobie i sobie, że potrafię nad tym zapanować. Nie wyszło – odpowiedział również szeptem, chociaż w jego głosie wyczułem niebezpieczną nutę zapowiadającą rozklejanie się, a to nie zdarza mu się często.
– Posłuchaj, nie masz o co mieć do siebie pretensji. Nie przyspieszaj niczego, z czasem damy sobie z tym radę, obaj. Jestem tu dla ciebie o każdej porze dnia i nocy. Jeżeli będziesz mnie potrzebował to zostanę z tobą. Na razie będę tu na miejscu, mam jeszcze długi urlop przed sobą, więc załatwię sobie tutaj gdzieś rehabilitację i będę czekał aż wyjdziesz, okej?
– Dziękuję. Tymek, naprawdę dziękuję… – Był już na granicy łez, a ja zdając sobie sprawę z tego, że nie zostało nam już dużo czasu musiałem uspokoić go jakoś zawczasu. Tak bardzo, jak chciałem pozwolić mu się na spokojnie wypłakać i doprowadzić do ładu, wiedziałem, że czas wizyty niedługo dobiegnie końca. Pociągnąłem go tak, że chwilę później siedział okrakiem na mnie. Nachyliłem się nad nim i najpierw zacząłem całować go czule w usta czekając aż odpowie na pieszczotę. Kilka sekund później siedzieliśmy spleceni ze sobą, wymieniając czułe leniwe pocałunki. Kilka słonych kropel poleciało mu po policzkach, ale szybko je scałowałem, co zaowocowało chichotem z jego strony. Szczerze mówiąc liczyłem na taką reakcję.
– Już lepiej? – zapytałem cicho, a on tylko pokiwał głową i wtulił się głębiej w moje ramię. W takich chwilach chciałem nigdy go nie puszczać i móc ochronić przed całym światem, ale dobrze wiedziałem, że poza swoimi momentami nie potrzebował żadnej ochrony i świetnie radził sobie sam. – Jak mnie nie będzie to postaraj się chociaż połowę tego zjeść, okej?
– Postaram się, ale co ja poradzę, że apetyt mi wraca tylko, jak ciebie widzę? – odparł z półuśmiechem. – Wiesz, chcę zrezygnować z doktoratu tutaj.
– Co? Czemu? Przecież… – zacząłem protestować, ale szybko mi przerwał.
– Nie chciałem ci nic mówić, dopóki nie będę miał pewności, a ostatnio dostałem kilka maili z potwierdzeniami… Dostałem się na doktorat na Uniwersytecie Warszawskim. Jak wyjdę to poszukam tam mieszkania.
– Po co ci mieszkanie? – Spojrzałem na niego z niezrozumieniem, na co on uniósł jedną brew i spojrzał na mnie z ironicznym uśmieszkiem.
– Gdzieś muszę mieszkać.
– Przecież ja mam mieszkanie. Wiem, że nie jest największe, ale myślę, że spokojnie się zmieścimy – powiedziałem takim tonem, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie, ale zaraz potem zreflektowałem się. – Znaczy… Jeśli chcesz.
– Chcę. Dziękuję. To w sumie rozwiązuje dwa problemy. Szukania czegoś w dobrej lokalizacji i braku czasu dla siebie nawzajem, jak już obaj wrócimy do codziennych obowiązków. Tak to chociaż będę wracał do domu, w którym ty jesteś.
– Brzmi jak bajka. Nie mogę się doczekać – wymruczałem, całując go za uchem i podnosząc się niechętnie. – Twój lekarz zaraz dostanie białej gorączki, powinienem się zbierać. Walcz, Uno i niedługo się widzimy.
– Jasne. Mówisz, że masz długi urlop? Za tydzień wychodzę – powiedział z determinacją w głosie.
– Uno – jęknąłem. – Nie przyspieszaj niczego, bo to na dłuższą metę nie pomaga.
– Mam dobrą motywację. Obiecuję, że szybko stanę na nogi. Co dziwne, zawsze jak jesteś w pobliżu mam ochotę na kebsa – rzucił, a ja odpowiedziałem śmiechem i cmoknąwszy go ostatni raz w usta, wyszedłem ze stołówki, z ciężkim sercem kierując się w stronę dyżurki, pod którą stali jego rodzice wraz z lekarzem.
Jego rodzice czekali na mnie ze wszystkowiedzącymi uśmiechami, a lekarz mierzył mnie podejrzliwym spojrzeniem.
– Wszystko zjedzone, ale sądząc po pańskiej minie, już pan to wie, panie doktorze – skinąłem mu głową i odwróciłem się, nieco zażenowany do rodziców mojego chłopaka.
– Dobra… Przyznaję się, podsłuchiwałam. – Niemal pisnęła pani Natalia i rzuciła mi się na szyję. Niepewnie oddałem uścisk. – Wreszcie Uno sobie kogoś znalazł. Kibicuję wam chłopaki, ale jak go skrzywdzisz, to skrócę cię o głowę i wykastruję na miejscu.
– Nie mam zamiaru, proszę pani. Mam raczej odwrotny plan – zapewniłem ją, na co uśmiechnęła się od ucha do ucha i machnęła ręką.
– Dajmy sobie spokój z tymi formalnościami, Natka jestem, a teraz chodź. Czas wracać – mówiąc to pociągnęła mnie za sobą w stronę wyjścia, a jej mąż podreptał za nami chichocząc pod nosem.
Przez całą drogę byłem zagadywany przez nich oboje i robiło mi się coraz bardziej głupio. Przy niektórych pytaniach byłem naprawdę zakłopotany. Chcieli wiedzieć dosłownie wszystko. Starałem się jakoś dyplomatycznie wybrnąć z sytuacji i nie opowiadać o szczegółach naszego życia erotycznego. No cóż, cieszyłem się, że takie posiadaliśmy, ale nie oznacza to, że od razu miałem dzielić się pikantnymi szczegółami, szczególnie z jego rodzicami. Jego macocha zachowywała się jak psychofanka. Najwidoczniej kręciło ją słuchanie o gejach i bała się do tej pory, że Uno przez swoje problemy nikogo nie znajdzie, co zaowocowało eskalacją euforii na wielką skalę. Ostatecznie zostałem zaproszony na obiad, z czego chciałem się jakoś wymiksować, ale nie udało mi się. Tak więc, gdy tylko dotarliśmy do domu, zostałem zagoniony do stołu, posadzony na wygodnym krześle i kiedy chciałem pomóc, zostałem obrzucony oburzonym spojrzeniem. Już dawno nie byłem u nikogo gościem, więc dziwnie czułem się siedząc i patrząc jak na stole pojawiają się kolejne naczynia, sztućce i serwetki. O dziwo nakrycie było na cztery osoby. Widocznie zauważyli, że jestem tym zdziwiony, bo szybko Natalia pospieszyła z wyjaśnieniami.
– Karol zaraz będzie w domu. – Skinąłem na to niepewnie głową, a ona tylko westchnęła. – Młodszy brat Uno. Nie lubią się, więc podejrzewam, że nawet o nim nie wspomniał.
– Szczerze, to nie przypominam sobie… – zacząłem ostrożnie.
– Oni zawsze drą ze sobą koty, od dziecka, a Karol jest teraz w trudnym wieku i to niczego nie ułatwia.
– Niestety jestem jedynakiem, więc w tym temacie nie bardzo mogę się wypowiadać.
– Wiesz… On nie jest w stanie zrozumieć, że Uno nie miał tak łatwego życia, jak on. Poza tym nie wiem, dlaczego, ale zrobił się strasznym homofobem. Podejrzewam, że to ci jego tak zwani znajomi. No i zawsze lubił się naśmiewać z imienia brata. Gdyby tylko wiedział, że miał się nazywać Dobromir, ale kategorycznie odmówiłam nazwania tak dziecka – zaśmiała się krótko. – Jak niby miałabym do niego wołać? Dobruś? Tragedia. Mój mąż ma takie dziwne zapędy.
– Gdyby to ode mnie zależało, to nazywałby się Budzigniew. Przynajmniej pasowałoby mu do charakteru – wciął się pan Arek.
– Tu ci muszę przyznać rację… Ale i tak nie nazwałabym tak syna. Absolutnie nie – podkręciła wyraźnie ostatnie zdanie, celując widelcem w męża.
– Jak się trafi następny to go nazwę Tworzymir, jeśli nie przestaniesz się tutaj rozwodzić nad imionami – rzucił ze zwycięskim uśmiechem pan Arkadiusz, a jego żona tylko przewróciła oczami i sapnęła niezadowolona. – A teraz siadamy i jemy, bo stygnie. Na młodego nie ma co czekać. I tak nigdy nie przychodzi na czas.

– Racja, smacznego. Jeszcze tylko doniosę sałatkę – dodała Natalia odwracając się na pięcie i szybko znikając w kuchni.

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

One shot - Nasz zwierzyniec

Akt I: Rozdział 1

Powroty bywają ciężkie, ale przyjemne