13. Nasze spotkanie
Hey!
Czekają Was jeszcze trzy rozdziały, poza dzisiejszym. Potem niestety publikacja będzie przerwana. Potrzebuję czasu na dokończenie tej książki, a wyskrobanie go w moim kalendarzu nie jest łatwe. Plan jest taki, że Numero Uno zostanie wydany w kwietniu. Do tego czasu będę podawać tu oraz na stronie, która powinna pojawić się stosunkowo niedługo, bieżące informacje dotyczące postępów lub czasem może pojawi się coś więcej. ; >
Tymczasem...
Enjoy!
Czekają Was jeszcze trzy rozdziały, poza dzisiejszym. Potem niestety publikacja będzie przerwana. Potrzebuję czasu na dokończenie tej książki, a wyskrobanie go w moim kalendarzu nie jest łatwe. Plan jest taki, że Numero Uno zostanie wydany w kwietniu. Do tego czasu będę podawać tu oraz na stronie, która powinna pojawić się stosunkowo niedługo, bieżące informacje dotyczące postępów lub czasem może pojawi się coś więcej. ; >
Tymczasem...
Enjoy!
Prosto z lotniska pojechałem do swojego
mieszkania i gdy tylko ogarnąłem wszystkie niezbędne rzeczy, pobiegłem na
dworzec i kupiłem bilet na najbliższy pociąg do Gdyni. Niestety dotarłem tam
już po dwudziestej trzeciej, więc wizyta w domu Radka odpadała. Chyba tylko
cudem, na szybko znalazłem nocleg w jednym z pobliskich hosteli i postanowiłem
przeczekać do rana. To była prawdopodobnie najdłuższa noc w moim życiu. Przez
długi czas, mimo ogromnego zmęczenia, nie zmrużyłem oka. Martwiłem się o niego
cholernie, a on jak na złość dalej milczał. Na przemian kimając, na przemian
wiercąc się w łóżku, dotrwałem do ósmej rano, po czym wstałem, umyłem się i
doprowadziłem do względnie normalnego stanu tak, żeby nikt nie uciekał z
krzykiem widząc mnie na ulicy. Wciąż denerwując się niemiłosiernie, wyszedłem z
budynku i ruszyłem na autobus, jadąc najpierw do najlepszego baru mlecznego w
okolicy, mając nadzieję, że już będzie otwarty. Na szczęście był, tak więc
zamówiłem na szybko jakieś tosty i zacząłem męczyć śniadanie. Kiedy wreszcie
wsiadłem w autobus mający mnie zawieźć niemal pod jego dom, czułem, jakbym
zaraz miał zemdleć z nerwów, choć do końca nie wiedziałem, dlaczego. Było już
po dziesiątej, gdy stanąłem przed docelowym budynkiem i wziąłem głęboki oddech,
po czym nacisnąłem dzwonek. Drzwi otworzył jego ojciec.
– Tak? – zapytał
patrząc na mnie podejrzliwie.
– Dzień dobry,
nazywam się Tymon Przybysz, szukam Radka – powiedziałem krótko i czekałem na
jego reakcję. Zmarszczył brwi i odpowiedział chłodno.
– Nie ma go,
wyjechał na urlop. – Na te słowa krew się we mnie zagotowała. Wiedziałem, że
nie planował żadnego urlopu, a już na pewno nie w takim stanie, w jakim był.
– Proszę nie
udawać. Jest w szpitalu, prawda? – rzuciłem czując narastającą złość. Cholera!
Trzeba go było nie zostawiać samego!
– W jakim
szpitalu? Co pan mówi? Nie wiem, kto panu takich bzdur naopowiadał, ale… –
zaczął się bronić, ale było widać, że dość niepewnie i nieudolnie próbował
maskować zdziwienie. Przerwała mu kobieta, która jak mniemam była macochą
mojego chłopaka.
– Co się dzieje? O
co tu chodzi? – zapytała, patrząc to na mnie, to na męża.
– Nic, nic,
kochanie. Właśnie tłumaczę temu panu, że U… Radek jest na urlopie – powtórzył,
tym razem z większym zacięciem i spojrzał na mnie złym wzrokiem.
– Naprawdę, proszę
pana, obaj wiemy, że Uno jest w szpitalu. Spodziewałem się tego, ale nie chciał
mnie słuchać… – ja również zacząłem się nakręcać, ale kobieta szybko mi
przerwała.
– Tymek, prawda? –
spojrzała na mnie zaciekawiona, a mi ze zdziwienia odjęło mowę, więc pokiwałem
tylko głową.
– Znasz go? –
wydukał jej mąż.
– Nie, ale Uno
dużo o nim mówił – powiedziała i posłała mi ciepły uśmiech, na co spojrzałem na
nią z wdzięcznością. – Proszę wejść, nie będziemy przecież rozmawiali w
drzwiach – dorzuciła szybko i wpuszczając mnie do środka, zaprowadziła mnie do
salonu proponując coś do picia. Grzecznie odmówiłem i z niecierpliwością
oczekiwałem na wieści o Radku.
– Jestem Natalia,
a to mój mąż Arek. Nie wiem czy Uno mówił cokolwiek, ale jestem jego macochą.
Mimo to mamy raczej dobry kontakt – zaczęła, gdy usiedliśmy naprzeciwko siebie
na kanapach.
– Tak, sporo o
pani opowiadał. Nie tylko o pani zresztą, o panu również sporo mówił. – Na te
słowa kobieta uśmiechnęła się szeroko, natomiast jej małżonek spochmurniał.
– Podejrzewam, że
nie wyraził o mnie najlepszej opinii – burknął pod nosem, chociaż było widać,
że trochę go ta myśl bolała, ale pokręciłem głową.
– Myli się pan.
Owszem, mówił o raczej ciężkich początkach, ale nigdy nie wypowiadał się o panu
źle. Raczej zawsze wyrażał podziw dla pańskiej pracy, a poza tym nie raz
wspominał jakieś wypady czy rozmowy z panem – uspokoiłem go szybko. Wyglądał na
zdziwionego, ale zadowolonego z tego, co właśnie usłyszał.
– A skąd pan wie o
jego pobycie w szpitalu? – zapytał, zmieniając nieco temat.
– Domyśliłem się.
Tego się obawiałem szczerze mówiąc i dlatego przyjechałem to sprawdzić, bo nie
odpowiadał na wiadomości ani nie odbierał telefonów i nigdy nie oddzwaniał…
Teraz już wiem, czemu. Kiedy wyjeżdżałem, nie był w najlepszym stanie i
chciałem, żeby pojechał ze mną. Miałbym go na oku i jakoś byśmy tego uniknęli,
ale najpierw się wypierał, a potem poprosił o zaufanie, twierdząc, że da sobie
z tym radę sam. Cóż. Nie wyszło – westchnąłem ciężko. Oboje moich rozmówców
wpatrywało się we mnie szeroko otwartymi oczami.
– Nie podejrzewałam,
że wasza znajomość jest na takim etapie. Uno nie jest raczej skory do zwierzeń,
więc znam tylko urywki informacji. Mogłam się tego domyślić, skoro tak często o
tobie mówi – powiedziała w zamyśleniu.
– Znam mniej
więcej zarys jego przeszłości i nauczyłem się już rozpoznawać symptomy, jakie
miewa na początku nawrotów. Chciałem go uchronić i tym razem, ale się nie
udało… Wiedzą państwo może czy istnieje chociaż cień szansy, żebym mógł go w
najbliższej przyszłości zobaczyć? – spojrzałem na nich z nadzieją, licząc, że
jest jeszcze jakaś możliwość zorganizowania takiej wizyty.
– Dobrze pan
trafił. Mamy dziś umówione widzenie. Myślę, że da radę jakoś pana z nami
podczepić. – Ku mojemu zaskoczeniu odezwał się ojciec mojego chłopaka.
Spojrzałem na niego z wdzięcznością i wydukałem ciche dziękuję.
– Proszę przestać
mi mówić per pan. Czuję się z tym strasznie nieswojo. Samo imię wystarczy –
powiedziałem w końcu ze słabym uśmiechem.
– Jasne. Dziękuję.
Właściwie to powinniśmy się już zbierać, bo mogą być korki, a jest w Gdańsku na
Srebrzysku. Zabierzemy pana… cię, od razu.
– Dziękuję bardzo.
Ja po prostu martwię się o niego. Jednak lubię mieć z nim stały kontakt –
wymruczałem pod nosem, nieco zażenowany.
– Oczywiście,
rozumiemy. Jesteś chyba pierwszą osobą, której zwierzył się ze swoich
problemów. Wszystkim znajomym bliższym i dalszym kazał nam mówić, że jest
gdzieś na urlopie. Musisz być naprawdę wyjątkowy.
– Nie, to on jest
wyjątkowy. Tak długo jak będzie chciał mnie znosić będę gdzieś obok, ale z
naszej dwójki to on jest tym unikalnym i niepowtarzalnym – uśmiechnąłem się
szeroko na samą myśl o nim, a jego rodzice wymienili porozumiewawcze
spojrzenia. Widocznie dotarło do nich, co tak naprawdę dzieje się między mną a
nim.
Czekałem na korytarzu już od pół godziny.
Jego rodzice rozmawiali z nim w jego sali. Lekarz będący na porannym dyżurze
wyraził zgodę na moją wizytę, ale ten, który przyszedł teraz nie patrzył już na
mnie tak przychylnym okiem. Moja wizyta miała być dla Uno niespodzianką, więc
umówiliśmy się, że jego rodzice nie pisną ani słówkiem o tym, że czekam na
swoją kolej i jestem tuż obok. Niestety, kiedy oni wyszli i wreszcie mógłbym
spokojnie porozmawiać z własnym chłopakiem, drogę zagrodził mi lekarz, uparcie
twierdząc, że teraz Radek ma ustaloną porę obiadu, a później będzie koniec
wizyt, więc mogę spróbować umówić się na za trzy tygodnie. Zdecydowanie nie
było mi to na rękę.
– Proszę
posłuchać, gwarantuję, że wszystko przy mnie zje i nawet pan nie zauważy, że
tam jestem – upierałem się.
– O nie. On nie
jada przy ludziach. Ma duży problem z personelem medycznym, a co dopiero jedzenie
przy kimś obcym. – Nieprzyjemnie
podkreślił ostatnie słowo, a we mnie aż zawrzało.
– Nie chcę
kwestionować pańskich kompetencji, panie doktorze, ale może czytałby pan
dokładnie kartę swojego pacjenta. Przy mnie jada normalnie – wycedziłem przez
zęby. Uno widocznie musiał usłyszeć naszą małą wymianę zdań, bo wyszedł z sali
i spojrzał po nas obu, po czym rozbił wielkie oczy.
– Tymek, co ty tu
robisz? – powiedział zdziwiony, ale na pewno nie niezadowolony.
– A jak myślisz?
Przyjechałem do ciebie – odpowiedziałem od razu. – Schudłeś – zmierzyłem go
spojrzeniem, a on założył ręce na piersi i prawie szeptem burknął sarkastycznie
pod nosem „no shit, Sherlock”, po czym dodał głośniej.
– Dzięki za
stwierdzenie oczywistego. Jeszcze jakieś komentarze do mojego wyglądu? – Spojrzał
na mnie spode łba, ale spadające mu z nosa okulary sprawiły, że i tak wyglądał
uroczo.
– Tak, dopóki
twoja koścista dupa nie wróci do normy, będę na ciebie wołał kościotrup –
powiedziałem z udawaną powagą. Zarówno lekarz, jak i jego rodzice nie
zdejmowali z nas bacznego spojrzenia, chociaż po ich minach mogłem zobaczyć, że
nie bardzo podobają im się moje odzywki.
– Och, jakie to
romantycznie. Zawsze o tym marzyłem – rzucił z ironicznym uśmiechem Radek, po
czym westchnął i jego uśmiech stał się ciepły. – Stęskniłem się za tobą.
– Ja za tobą też.
Powinieneś dostać w łeb za martwienie mnie. Przed zawodami nie mogłem się
skupić i prawie nie spałem ostatnio.
– Już ja sobie
wyobrażam, jak ty jadłeś. – Zmierzył mnie karcącym spojrzeniem.
– Jadłem
przyzwoicie. Trener mnie pilnował. Zresztą akurat ty nie masz w tym momencie
mocnych argumentów w tym temacie – odciąłem się.
– Dobra, dobra, ja
swoje wiem. Będę musiał mu podziękować. Bywasz gorszy niż blondynka na diecie.
A teraz powiedz mi, ile jeszcze mam tu stać i czekać? – Słysząc to przewróciłem
oczami, ale mimo to podszedłem do niego i przytuliłem go. Wtulił się we mnie i
odetchnął głęboko. – No nareszcie.
– Mhm… –
odmruknąłem tylko, ciesząc się chwilą. Niestety zaraz potem odsunął się trochę
i spojrzał na lekarza.
– Co dzisiaj jest
na obiad?
– Rodzice
przywieźli ci gulasz wołowy. Może dasz już radę. – Usłyszawszy odpowiedź, Uno
zamyślił się na chwilę i pokiwał nieobecnie głową.
– Spróbuję. Poproszę
o dużą porcję, jestem całkiem głodny – powiedział zdeterminowany, na co lekarz
zaśmiał się lekko. Naprawdę zaczynałem go nie lubić.
– Ostatnio miałeś
problemy z tym, żeby wcisnąć w siebie chociażby mały talerz chudych kotlecików
drobiowych, a teraz nagle dużą porcję? Nie wywiniesz się, kolega nie zje za
ciebie – odpowiedział twardo lekarz, ale Radek nie dawał za wygraną.
– Poproszę pełny
talerz. Akurat gulasz bardzo lubię. Nie chce pan chyba hamować postępów u
pacjentów, prawda? On nic nie będzie za mnie jadł. Macie zresztą pielęgniarki,
żeby tego pilnować. Mówię panu, ma na mnie niezawodny sposób. Przy nim zjem
wszystko i w każdej ilości.
– Już nie kłam –
wtrąciłem, za co zostałem obdarowany złym spojrzeniem, ale tylko wyszczerzyłem
się w jego kierunku. – Może i w każdej ilości, ale nie wszystko. Nie ma takiej
siły, która wmusiłaby w ciebie nawet pół grama melona albo krewetek. Kto
normalny nie lubi melona?
– Ja,
najwidoczniej, a teraz przymknij paszczę – rzucił w moją stronę, po czym
zwrócił się znów do lekarza. – To jak, panie doktorze? Mogę spróbować?
Komentarze
Prześlij komentarz