9. Jego znaczenie

Any comments?

Enjoy!










          Jeszcze jakiś czas leżeliśmy przytuleni do siebie na kanapie, nie mając siły ani ochoty się ruszyć. Głaskałem go leniwie po plecach i rysowałem palcem nieokreślone wzory po jego nagiej skórze. Było mi błogo.
– Nie wiem jak ty, ale ja bym coś przekąsił – zagadnąłem wreszcie, a on w odpowiedzi tylko zmarszczył nos i fuknął cicho.
– A ja nie koniecznie.
– Okej, to zamawiam pizzę – powiedziałem wesołym tonem i wychyliłem się trochę, żeby sięgnąć po telefon. Wybierając numer dorzuciłem prędko. – Nie myśl, że się wywiniesz. Za długo nic nie jadłeś. Poza tym właśnie spaliliśmy sporo kalorii, a ja padam z głodu po całym dniu treningu.
– Fakt, nie pomyślałem o tym. Powinienem się powstrzymać trochę i dać ci się spokojnie ogarnąć. Znając ciebie to od śniadania nic nie jadłeś – zmierzył mnie spojrzeniem, a ja tylko wzruszyłem ramionami. Miał rację, nie było co z nim dyskutować. Widząc to, pokręcił głową z dezaprobatą, a ja posłałem mu przepraszający uśmiech. W międzyczasie zamówiłem zwyczajowo dużą pizzę z ulubionej pizzerii.
– To co, po połowie? – zapytałem, licząc na to, że może jednak nie będzie się próbował wymigać.
– W sumie to jestem nawet głodny, ale nie wiem czy dam radę pół, okej? – odpowiedział lekko, zaskakując mnie kompletnie. – No nie gap się tak, ostatnio jest całkiem znośnie.
– Okej, nic przecież nie mówię. Dobra, nie wiem, jak ty, ale ja lecę pod prysznic – spojrzałem na niego zachęcająco, ale przymknął oczy i jęknął przeciągle w geście protestu. – Dobra, idę sam. Jak przyjdzie pizza to odbierz, w mojej torbie jest portfel i powinienem mieć kasę.
– Tak mam odebrać? – rzucił mi rozbawione spojrzenie.
– Jak chcesz, to możesz i tak, jeśli ci wygodnie. Proszę bardzo – wzruszyłem ramionami i poszedłem pod prysznic, na wszelki wypadek nie zamykając drzwi na zamek.
         Niestety, nie doczekałem się towarzystwa w łazience. Przez cały czas uśmiech nie schodził mi z ust. Gdy po umyciu się, stanąłem przed lustrem, banan na mojej twarzy jeszcze się poszerzył i przez głowę przeleciała mi myśl niemal niewyobrażalna. Uprawiałem seks z Radkiem. Nie. Raczej kochałem się z Uno. To aż zabawne, jak jedną osobę można rozdzielić na dwoje. W jego przypadku było to uzasadnione. Uno, mój Uno, był czuły, ciepły i zabawny, a Radek, którego znałem przez lata zawsze obracał się w śmietance towarzyskiej i traktował ludzi z rezerwą, patrząc na wszystkich z góry. Miałem tylko nadzieję, że usidlając jednego z nich, posiadłem ich obu. Nie chcąc dłużej zostawiać go samego, wyszedłem z łazienki. Zastałem go wciąż leżącego na kanapie w całej swej okazałości. Miał przymknięte oczy i lekki uśmiech na ustach. Podszedłem cicho do niego i pochyliwszy się, pocałowałem go. Zamruczał kontent i otworzył oczy. Byliśmy milimetry od siebie, uśmiechając się bez powodu. Takie wieczory mógłbym powtarzać codziennie. W końcu jednak wyprostowałem się i poszedłem szukać jakiś dresów, w których zazwyczaj chodziłem po domu, a Uno zaczął przegrzebywać swoją torbę i widziałem, że również wyciągnął parę dresów i kosmetyczkę.
– Łazienka to tam, skąd wyszedłem. Czysty ręcznik masz na pralce i generalnie korzystaj ze wszystkiego. Czuj się, jak u siebie – rzuciłem niezgrabnie. Nie byłem przyzwyczajony do gości.
– Jasne, dzięki. Zaraz wracam. Nie lubię się pluskać godzinami. – W odpowiedzi tylko skinąłem głową i ogarnąłem trochę moje rzeczy z treningu. Przygotowałem portfel i czekałem na dostawcę. Niedługo potem przyszła pizza, a mój gość wyszedł z łazienki. Taki, jakiego ubóstwiałem. W luźnych dresach, z niedbale związanymi włosami i w tych jego okularach siedzących na czubku nosa.
– Chodź zanim wystygnie – powiedziałem kładąc pudełko na stole obok kanapy, siadając na niej po turecku i włączając telewizor.
– No idę, idę. Daj mi rzeczy odłożyć. Smacznego.
– Dzięki, nawzajem. Czyli co, buziak po każdym kawałku? – zapytałem z nadzieją.
– Nie trzeba. Naprawdę jestem głodny – zaśmiał się tylko, a ja przygryzłem policzek i spojrzałem na niego z uniesionymi brwiami.
– To zawsze dobra wymówka…
– Tymek, nie potrzebujesz wymówek, żeby mnie całować.
– Jesteś tego pewny? – Z niecierpliwością oczekiwałem na odpowiedź, a gdy usłyszałem zmęczone tak, nachyliłem się w jego stronę i zacząłem go całować.
– Dobra, dobra, nie rozpędzaj się – położył mi dłoń na piersi i delikatnie mnie odepchnął, po czym wskazał ruchem głowy pudełko. – Pizza stygnie. – Jego akurat o to nie podejrzewałem, ale widocznie musiał być naprawdę głodny, bo co chwila zerkał w stronę jedzenia.
– Szamaj. Ja skoczę jeszcze na dół po jakieś picie, bo chyba nic nie mam – zreflektowałem się w ostatniej chwili.
– Pójdziesz tak? Bez koszulki? – zapytał ze zdziwieniem, ale tylko wzruszyłem ramionami.
– Nie pierwszy i nie ostatni raz. Zaraz wracam.
– No ja nie wiem, czy mi się to podoba. Nie lubię się dzielić – rzucił i spojrzał na mnie z przymrużonymi oczami.
– A masz czym? – odbiłem piłeczkę z ironicznym uśmiechem na ustach i wyszedłem. Na szczęście na dole w moim bloku miałem całkiem dobrze wyposażony sklep, więc chwyciłem za wodę, pepsi oraz pierwszy lepszy z brzegu sok i zapłaciwszy szybko, pobiegłem z powrotem na górę. Gdy wróciłem do mieszkania, Radek miał już zjedzone dwa spore kawałki i nie odzywał się do mnie ani słowem. Nawet, kiedy podałem mu picie, wziął je bez słowa. W końcu nie wytrzymałem. Zmarszczyłem brwi i sapnąłem.
– No o co ci chodzi?
– Masz rację, nie mam się czym dzielić – odpowiedział chłodno, nawet na mnie nie patrząc. Słysząc to westchnąłem ciężko i przetarłem dłonią twarz.
– Serio? Matko, Radek, tylko się z tobą droczyłem. Błagam cię, daj spokój – odpowiedziała mi jedynie cisza. Gdy zaczęła się przeciągać, myślałem, że po prostu usiądę i zacznę płakać. Nie wiedziałem, co tak naprawdę mogę powiedzieć, żeby go przekonać, że nie mówiłem poważnie. Nie chciałem jednym zdaniem zrujnować całej tej znajomości. Że też ja zawsze muszę coś chlapnąć. Cały ten ciąg myśli przerwał jego chichot.
– Dobra, ja też się droczę. Chciałem zobaczyć, ile wytrzymasz. – Na te słowa wezbrała się we mnie złość. Nie wiedziałem czy zaraz czegoś nie uszkodzę. Niby nic się nie stało, ale przez chwilę bałem się, że przez swoją głupotę odtrąciłem jedynego człowieka zdolnego podejść tak blisko bez większego problemu. Wstałem i zacząłem kierować się w stronę kuchni. Szybko złapał mnie za rękę, co nie było za dobrym pomysłem, bo o mało mu jej nie wykręciłem w pierwszym odruchu, ale powstrzymałem się w ostatniej chwili.
– Czekaj, siadaj, przepraszam – powiedział orientując się chyba, że nie było to mądre zagranie.
– Daj mi odreagować, zaraz przyjdę – odparłem tylko i z braku innego zajęcia wziąłem jakieś przekąski z szafek, wino i kieliszki, i pokręciwszy się chwilę w tę i z powrotem, wróciłem na kanapę.
– Reflektujesz na wino? Półsłodkie.
– Jasne, dzięki. Ej, wszystko w porządku? – zapytał z powątpiewaniem, a ja pokiwałem tylko głową, nie chcąc wdawać się w szczegóły, ale przez cały czas wiercił mi wzrokiem dziurę w głowie i bacznie obserwował każdy mój ruch, gdy rozkładałem na stole obok pizzy wafelki i chipsy i nalewałem nam po lampce wina.
– Jest okej. Po prostu przez chwilę myślałem, że przez własną głupotę to zepsułem, a sam zauważyłeś, że nie należę do tych towarzyskich, więc psucie naszej relacji, czymkolwiek ona teraz nie jest, na pewno nie jest mi na rękę – wytłumaczyłem spokojnie, lekko zażenowany.
– Rozumiem. Przepraszam, o tym nie pomyślałem. Nic się nie martw, nie zepsułeś i nie zepsujesz. To co, sztampowy toast za nas? – Spojrzał na mnie z czułym uśmiechem, a ja tylko skinąłem głową i uniosłem kieliszek.
– Niech będzie. Za nas – stuknąłem brzegiem własnego kieliszka o jego i upiłem łyk. Dawno nie miałem okazji napić się z kimś wina, być może ostatni raz był kilka lat temu. W dodatku jego słowa potwierdziły to, na co w duchu miałem nadzieję. Potwierdziły, że istniejemy jacyś my, i że jest nas ciężko tak naprawdę rozdzielić. Zeszły ze mnie resztki napięcia, którego nawet aż tak nie odczuwałem, dopóki nie rozluźniłem się całkowicie. Nie byłem już samotnikiem. Teraz byliśmy samotnikami we dwoje.
– Jak masz jutro trening? – zagadnął.
– Dzisiaj były testy, więc od jutra nie mam treningów. Na dziewiątą mam rehabilitację i potrwa to około dwóch i pół godziny.
– Co? Dwie i pół godziny? Matko, serio? Nigdy nie mówiłeś, że to aż tyle trwa – spojrzał na mnie zaskoczony.
– Wiem, ale cóż, jak mus to mus. Wszystko przez tę olimpiadę. Rehabilitacja zaczyna się rozgrzewką i w sumie kończy takim mini treningiem. Trochę to trwa, ale przynosi efekty. Na razie czuję się dobrze. A jak u ciebie z grafikiem?
– Muszę skoczyć do biblioteki i jeszcze w parę miejsc. Jeżeli zacznę od rana to przed szesnastą powinienem być wolny. Jakieś plany na wieczór?
– Hmm… Nic szczególnego nie mam zaplanowane. Możemy albo zostać tutaj, albo wyskoczyć gdzieś na drinka czy jakąś kolację.
– Już mnie zapraszasz na kolację? Ło ho ho, jestem wzruszony – zaśmiał się ironicznie.
– Oj, przymknij paszczę – odciąłem się. – Sam pójdę, a ty rób co chcesz.
– Daj spokój. Z tobą zawsze i wszędzie. Tymek… – zaczął nagle i zawahał się chwilę. Przygryzł wargę i przez chwilę milczał. Atmosfera się zmieniła i nie wiedziałem czy mi się to podoba.
– No mów – powiedziałem nie patrząc na niego. Bałem się, że zaraz zrzuci na mnie jakąś bombę.
– Powiesz mi w końcu co ci jest? – Po tych słowach zapadła cisza.
– Uno, proszę cię… – zacząłem, ale przerwał mi od razu.
– Nie. To ja ciebie proszę. Nie wiem nawet, co ci jest, nie wiem na ile powinienem się martwić i czy może zaraz mi nie zakomunikujesz, że zostało ci pół roku albo coś równie strasznego. Wiesz, jak to jest nie mieć żadnej pewności? Boję się o ciebie, cholera jasna.
– Uno, już dobrze. Wiesz… Rozumiem. Słuchaj, nie panikuj, bo jeszcze trochę pożyję.
– Tymek, ja cię proszę… – zaczął ponownie, ale szybko mu przerwałem.
– Mam dystrofię mięśniową Beckera – powiedziałem z ciężkim sercem i oczekiwałem jakiejś reakcji, ale odpowiedziała mi tylko nieznośna cisza.
– Dobra, to teraz garść wyjaśnień proszę. Z czym to się je? – spojrzał na mnie poważnie, ale ton jego głosu nie bardzo pasował do wyglądu.
– Zazwyczaj z tabletkami przeciwbólowymi w niewielkiej ilości. Można czasem popić – zażartowałem, ale otrzymałem w zamian pełne politowania spojrzenie.
– Bardzo zabawne. Powiesz coś? Cokolwiek… – Ostatnie słowo brzmiało już jak błagalny szept, co do końca zmiękczyło moje serce.
– Zazwyczaj chorzy dożywają do około czterdziestego piątego roku życia. Generalnie zanikają mięśnie począwszy od bioder i nóg, po ramiona i resztę. Często pojawiają się poważne problemy z sercem. U mnie choroba objawiła się późno, ale stosunkowo wcześnie ją wykryli po pojawieniu się objawów. Rozwija się powoli, ale jest dość nieprzewidywalna. Mogę wylądować na wózku za kilka miesięcy albo kilkanaście lat. Bywa różnie. Lekarstwa nie ma, ale farmakologicznie starają się ustabilizować jakoś mój stan. No i rehabilitacja. Mogę naprawdę dotrwać do tych igrzysk. Chcę mieć co wspominać przed śmiercią, chcę wiedzieć, że coś zrobiłem, wiesz? – spojrzałem na niego ze słabym uśmiechem i nadzieją, że rozumie.
– Kurwa. – To było wszystko, co powiedział. Przez dłuższy czas w ogóle nie patrzył w moją stronę i zaczynałem się bać, że to nie jest dobry znak. Kiedy usłyszałem jego głos, myślałem, że spadnę z kanapy z wrażenia. – Nie mogłem zakochać się w kimś spokojnym, normalnym, kto nie mieszka pół kraju dalej i nie umiera, co?
– Czekaj, co? – rozdziawiłem szeroko usta wgapiając się w niego.
– To chyba logiczne, nie? Nie przespałbym się z tobą, gdyby było inaczej. Czyli mówisz, że zostało nam jakieś dwadzieścia lat? Liczyłem raczej na „i żyli długo i szczęśliwie”, ale musiałeś mi popsuć plany – powiedział udając, że się dąsa.
– Przepraszam. Też nie miałem tego w planach. No cóż, choroba jest nieprzewidywalna. Może będziesz męczył się ze mną do sześćdziesiątki? Tylko musisz liczyć się z tym, że biegać będę jedynie po lekarzach i na dziewięćdziesiąt procent tylko na wózku.
– Damy sobie z tym jakoś radę. Tylko walcz.
– A co ja niby robię, chciałbym się dowiedzieć? – spojrzałem na niego z kpiącym uśmieszkiem, a on w odpowiedzi tylko wzruszył ramionami, ale widząc moje złe spojrzenie nachylił się i pocałował mnie krótko.
– Mój wojownik. Muszę pogadać z twoim trenerem, żeby ci to na koszulce naszyli. Tymon Wojownik Przybysz. Co ty na to? – Nie mogłem powstrzymać salwy śmiechu, słysząc jego bzdurną propozycję.
– Mógłby się nie zgodzić. Trener lubi, kiedy wszystko jest krótko i prosto. Przykro mi – zaśmiałem się, a on dołączył do mnie. Atmosfera trochę się rozrzedziła.
- No dobra, zostawmy to na razie. Póki co ważniejsze sprawy, a mianowicie gdzie śpię? – Zmierzył mnie spojrzeniem i miałem wrażenie, że jego mina mówi do mnie no powiedz to, spróbuj to powiedzieć. Więc spróbowałem.
- No… tu – powiedziałem powoli, spoglądając na kanapę i udając zdezorientowanego, i zaskoczonego. Gdy zobaczyłem, jak z jego twarzy znika powoli uśmiech i sztywno kiwa głową, nie mogłem się powstrzymać. Wybuchłem śmiechem i długo nie mogłem się uspokoić.
- Osz ty! Trzeba było zatrzymać się w jakimś hostelu. Będzie się tu ze mnie nabijał, no. Spieprzaj, jutro szukam sobie noclegu – rzucił, również śmiejąc się po cichu tak, że nie mogłem jednoznacznie stwierdzić czy żartuje, czy też faktycznie ma taki zamiar. Postanowiłem go jakoś udobruchać. Nachyliłem się nad nim i ująłem jego twarz w obie dłonie, patrząc mu głęboko w oczy, jednocześnie się uspokajając. Widziałem doskonale, że wiedział, co zamierzam i najpierw przewrócił oczami, a potem uniósł jedną brew w oczekiwaniu. Zacząłem go całować niespiesznie, w trakcie pozbywając się jego okularów, które zawadzały.

Komentarze

  1. Osz ty nie lubię nieszczęśliwych zakończeń, może jakaś pomyłka lekarska, no zdarza sie:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tu niestety pomyłki nie ma... Ale zdradzę, że nieszczęśliwe zakończenie też nie jest im pisane. Choroba nie oznacza na szczęście wielkich dramatów. ( ;

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Akt I: Rozdział 1

One shot - Nasz zwierzyniec

Powroty bywają ciężkie, ale przyjemne